Bardziej prawdziwi, niż w realu

Kategorie:
Newsletter
Bądź z nami na bieżąco
Bardziej prawdziwi, niż w realu

Czy może być coś bardziej sztucznego niż spotykanie się na „teamsach”, „skajpach”, „webexach”? Coś bardziej odhumanizowującego kontakt i technologizującego relacje? Tak reagowałam na zmiany wymuszone pandemią. Ostatnie półtora roku doświadczania przymusowej digitalizacji uświadomiło mi (paradoksalnie) coś innego, szalenie oczywistego i niemalże pierwotnego. W opadającym po wybuchu onlajnowych spotkań kurzu można było dostrzec to, że w tych ekranach laptopów, w tych wirtualnych salach szkoleniowych, pozostajemy niezmiennie LUDŹMI. W całej swojej prawdziwości – ze swoimi emocjami, niepewnością, dylematami życiowymi i karierowymi. Ze swoją różnorodnością. Czasem nawet bardziej prawdziwi, niż „w realu”. Często w kapciach, z dobiegającymi z tyłu odgłosami życia domowego (jakie by one nie były). A my – konsultanci? – też w tych kapciach, z dziećmi w trybie nauki zdalnej, szczekającymi psami lub/i kotami przechadzającymi się po klawiaturze.

Pokazaliśmy się z innej strony. Zwiększyły się nam i tym „po drugiej stronie” zakresy wyrozumiałości na to, że ktoś może wejść, że kabel z gniazdka wyskoczył, że dzwonek do drzwi… Mogliśmy doświadczać z całą mocą kontaktowania się z naszymi granicami wpływu. Rzeczywistość, czasami dość brutalnie, nam to pokazywała. Internet przestał działać? Laptop się spalił? I co z tego? – cudowne pytanie rozbrzmiewało nam w głowie. Powoli docierała do nas stoicka odpowiedź, którą często słyszałam od mojej córki – „to nie jest koniec świata”. Nagle okazało się, że naprawdę niewiele rzeczy tym „końcem świata” jest.

Wirtualna rzeczywistość była, w momencie piętrzących się obostrzeń, jedyną szansą zobaczenia całej twarzy rozmówcy. W tak zwanym oflajnie oprócz maseczek towarzyszyło nam napięcie – niby byliśmy razem, ale procedury i zwyczajny lęk powodowały, że robiliśmy wiele, żeby być jednak oddzielnie. Przepisowe odległości, konsternacja przy powitaniu i podawaniu ręki: No chyba jednak nie podawać… To może żółwik albo łokieć? A jak już podałam, to kiedy najszybciej można skorzystać z żelu do dezynfekcji, co by się rozmówca nie obraził…

I żeby nie było – nie jest to pieśń pochwalna dla wirtualnej komunikacji pomiędzy ludźmi. Biologicznie jesteśmy zwierzętami stadnymi, bezpośredni kontakt z innymi jest niezbędny do zdrowego funkcjonowania naszych ciał i umysłów. Uważam jednak, że warto dostrzegać aspekty tej komunikacji, z których możemy czerpać. Mogą być dla nas źródłem refleksji i idącym za tym rozwojem osobistym.

A co do tęsknot za bezpośrednim kontaktem towarzyszy mi taka semantyczna refleksja. Co z tym trybem „offline”? Tak przecież zaczęliśmy nazywać tradycyjne spotkania z ludźmi. Ja jednak wolę „być w realu”. Nie jestem znawcą języka angielskiego, ale „off” kojarzy mi się jednak z wyłączeniem, z czymś, czego nie ma… A przecież będąc ze sobą w tej samej przestrzeni i komunikując się ze sobą na wszystkich poziomach, tych werbalnych i tych płynących z ciała, JESTEŚMY razem w pełnym tego słowa znaczeniu.

 

Dorota Danisiewicz – Makowiecka
trener biznesu i konsultant Lee Hecht Harrison Polska